Czas leci niesamowicie szybko tak, że nie obróciłem się a do Korony Półmaratonów został mi ostatni odcinek w listopadowym Kościanie. W tym terminie rok temu biegłem w Półmaraton Piła i za każdym razem gdy jechałem do Wielkopolski mijałem Gniezno, powiedziałem tutaj też pobiegnę a jako, że wliczane one jest do Korony to w tym roku wybrałem właśnie Pierwszą Stolicę Polski.
Do Gniezna wybrałem się z żoną w sobotę rano i po blisko 2,5h byliśmy już na miejscu. Jako, że byliśmy wcześnie ok.g.13 a odbiór pakietów od g.18, szybko zameldowanie się w hotelu i polecieliśmy na miasto. Gniezno ma swój urok, czuć tutaj wyraźnie historię Polski, każdy budynek, jakiś kawałek muru, drzwi od katedry … wszystko ma tyle lat taką historię, że ciarki przechodzą. Coś niesamowitego. Pospacerowaliśmy tu i tam, pozwiedzaliśmy i jakoś czas zleciał do g.18 ruszyliśmy po odbiór pakietu który chyba jest najlepszym z dotychczasowych jakie dostałem. Widać, że sponsor to sponsor nie tylko na plakatach i ulotkach. Na mieście czuć było zapach biegu, kolorowych koszulek coraz więcej…
Powrót do hotelu, kolacja i lulu. Pobódka 7:30 i na śniadanko. Po śniadanku szybkie ubranie się i ruszamy do podstawionych autokarów które odwoziły nas na miejsce startu oddalone o 21km od mety 🙂 To mój taki trzeci bieg gdzie start jest po lini prostej 21km od mety. Westerplatte 2013r autobusy wiozły nas byśmy stamtąd biegli do centrum Gdańska i jeszcze w Toruniu 2014r na 10km start był w innym miejscu ale tam już można było podbiec. Autobusy z centrum Gniezna wyjechały o 9:30, na miejscu byliśmy przed g.10, jechaliśmy długo więc ludzie komentowali czy to aby na pewno półmaraton 🙂
Godzina do startu więc trochę pozwiedzane Muzeum Pierwszych Piastów w Lednicy, potem przyszedł czas na wspólną rozgrzewkę i gotowi. Jeszcze było zimno, 14-15stopni w sumie idealna pogoda. Niestety na 2km słońce zaczęło pięknie wychodzić co absolutnie nie zapowiadało się jeszcze rano. Ruszyłem za zającem 1:45 tak gdzieś planowałem kończyć, trochę za bardzo później poleciałem do przodu co odbiło się troszkę w połowie dystansu, swoje zrobiło słońce i żar z nieba, wielu się zatrzymywało łapiąc oddech, było naprawdę gorąco, nogi ciężkie ale walczyłem i nie poddawałem się. Minął mnie zając 1:45 z grupą … potem drugi zając 1:50 ale nie nie, kolejny mnie nie minie, nogi bolały, oddychać było trudno ale powiedziałem, że zając 1:50 musi być w zasięgu mojego wzroku i tak było do samego końca, bez zatrzymywania się walczyłem choć nie powiem bolało. Na 15km daleko daleko widziałem dwie wieżyczki katedry – tam była meta i niby widzę to ale to było tak daleko. Nie wiedziałem, że 5km to tak dużo, to był kosmos odległy a biec trzeba było.
Kibice dodawali otuchy, ktoś tam robił fotki to oszukiwałem i do zdjęcia się uśmiechałem 🙂 meta bliżej , bliżej na ost. kilometrze mówię, już chyba dobiegne więc dałem z siebie max, na ost.km nawet 4:10 co było dla mnie szaleństwem, nic nie słyszałem, nie widziałem tylko leciałem do przodu. A no widziałem jak chłopiec wracał ze sklepu z colą – ehhh wyrwałbym ją jemu choćby na łyka 🙂 Na mecie to już endorfinki fruwają, jest moc ale na chwilę. Snułem się aż położyłem się i tak sobie leżałem ale było miło. Nawodniony jedną butelką, drugą, izotonikiem, … kiełba, ogórek pełny posiłek zjedzony ufff. Mnóstwo fajnych pozytywnych osób w koło a człowiek musi wracać do hotelu. Piękne miasto, super bieg i jego organizacja nie wspomnieć o pakiecie i jakże pięknym medalu który dodatkowo będzie przywracał wspomnienia. Do następnego … na pewno tam jeszcze wrócę! A teraz dobra regeneracja, podwójna dieta bo za 27 dni (11.10) mój pierwszy maraton w Poznaniu. Trzymajcie kciuki